Wywiad

AS życiowych przestworzy – wywiad z Jerzym Kamińskim, działaczem społecznym instruktorem ZHP z Warszawy, ze zdiagnozowanym zespołem Aspergera

Published

on

zdjęcie: archiwum rozmówcy

Spotkaliśmy się wirtualnie. Jerzy znalazł mnie za pośrednictwem facebookowego profilu Treningu umiejętności społecznych TUS SST. Jego uwagę przykuł opis prowadzonych przeze mnie zajęć w ramach projektu Harcerskiej Akademii Umiejętności Społecznych HAUS. Impulsem do nawiązania kontaktu był przymiotnik „harcerska”. Oboje jesteśmy instruktorami Związku Harcerstwa Polskiego, oboje pracujemy z dziećmi i młodzieżą, również doświadczającą różnego rodzaju trudności. Zainteresowanie Jerzego dotyczyło mojego stylu pracy z osobami z zaburzeniami ze spektrum autyzmu, ponieważ sam jest jedną z nich. „Jestem AS” (od Asperger’s Syndrome) – tak o sobie mówi, dodając, że jest „ASem życiowych przestworzy”. Jest jedną z tych osób, które swoją postawą i dążeniem do umocnienia pozycji w grupie pokazują, że życie ASa, choć trudne, może być szczęśliwe. Jerzy udowadnia, że o wartości człowieka decyduje to, jak wzbogaca życie innych, wbrew nieprzychylnym opiniom i na przekór stereotypom.

Teresa Ulanowska: Greta Thunberg mówi o sobie, że ma super moc. Miała na myśli fakt, że jest osobą dotkniętą Zespołem Aspergera. Czy Ty również tak siebie postrzegasz?
Jerzy Kamiński: Jest to na pewno dar od losu. Pozwala mi cieszyć się bardzo prostymi szczegółami, które osobom bez zespołu Aspergera często umykają jako nieistotne. Na przykład uwielbiam przyglądać się numerom rejestracyjnym samochodów za każdym razem, gdy jadę do innych miejscowości. Uwielbiam też, w trakcie porannego dogrzewania się, myśleć o tym, jak poszczególne części mojego ciała się rozluźniają. Nawet cukierek albo gałka lodów jest dla mnie wielką frajdą, bo czując ich smak wracam do wspomnień z dzieciństwa. Nie wiem, czy – gdybym się urodził bez tej cechy rozwojowej – czerpałbym tyle radości z prostych elementów dnia codziennego. Nie chcę przyrównywać się do Grety Thunberg, ponieważ nie znam jej osobiście, ale szanuję to, że nie wstydzi się swojej neuro-nienormatywności.

Jaka jest Twoja historia? Masz 25 lat, ukończyłeś biotechnologię na Uniwersytecie Warszawskim. Zostałeś zdiagnozowany już jako osoba dorosła. Czy czułeś wcześniej, że funkcjonujesz pod pewnymi względami inaczej niż rówieśnicy? Jak wspominasz swoje dzieciństwo, naukę w szkole?
Każdy z okresów mojego życia wyglądał trochę inaczej. Jako dziecko byłem uzależniony od gier komputerowych, w których realizowałem swoją potrzebę sprawczości. Nie mogłem jej spełniać w relacjach z otoczeniem, bo po prostu tego nie umiałem. Byłem zakompleksiony, ponieważ źle grałem w piłkę nożną… Nie potrafiłem współpracować z kolegami na boisku, często stawiali mnie więc na pozycji obrońcy lub bramkarza. O ile wcześniej myślałem, że to przez moją ówczesną otyłość, to teraz jestem pewien, że również przez moją trudność w szybkim odczytywaniu niewerbalnych sygnałów wysyłanych przez pozostałych członków drużyny. Byłem wówczas też bardzo zagorzałym fanem kreskówek i seriali telewizyjnych. Te wszystkie media zapewniały mi wgląd w sytuacje, których na co dzień nie widziałem, bo czas spędzałem głównie w domu. W okresie gimnazjalnym byłem bardzo skupiony na grze w Simsy, przede wszystkim w The Sims 1. Dalej lubiłem oglądać telewizyjne seriale, ale bardziej angażowałem się w nadganianie zaległości dydaktycznych z podstawówki… Byłem też bardzo skupiony na tym, aby znaleźć akceptację w otoczeniu. Niestety, nie udawało mi się to wśród rówieśników, więc próbowałem u nauczycieli. I jedna, i druga grupa społeczna traktowała mnie jednak z dystansem. Byłem też bardzo zaangażowany w wychodzenie z inicjatywą do podobających mi się koleżanek. Na początku byłem bardzo nieśmiały, potem sfrustrowany, że mnie odrzucają. Marzenia o wejściu w związek bardzo mnie przytłaczały i odbierały radość. Przez rówieśników z klasy byłem traktowany jak przysłowiowy cieć, który przez cały czas chce sprzątać i wycierać tablicę. A ja po prostu chciałem być pożyteczny… Zresztą, do dziś nie mogę zrozumieć, czemu tak podstawowe czynności jak sprzątanie były dla moich znajomych czymś odzierającym z godności. Pod koniec gimnazjum i w liceum byłem zagorzałym kujonem, chcącym dowartościować się – i odciągnąć uwagę od swoich niepowodzeń – przez bycie jak najlepszym uczniem. W liceum miałem więcej swobody, bo nauczyciele przykładali przede wszystkim uwagę do przedmiotów profilowych.

Był to dla Ciebie trudny okres? Spotykałeś się z jakimiś negatywnymi określeniami ze strony rówieśników?
Faktycznie, trochę ich było. W gimnazjum jedna z koleżanek z klasy nazywała mnie „jajogłowym przygłupem z lekką nadwagą”. Potem przylgnęło do mnie określenie „żałosny kabel”. Pojawiło się, kiedy doniosłem wychowawczyni o niestosowanym wybryku koleżanek. Wtedy myślałem naiwnie, że informowanie przełożonych o wszystkich nieprawidłowościach to mój obywatelski obowiązek. Obowiązek spełniłem, ale zostałem „kablem”. W liceum traktowano mnie już godnie, ale pojawiły się inne problemy. Było to głównie uczucie samotności i obojętności innych osób.

Wtedy jeszcze nie wiedziałeś, że Twoja odmienność ma swoją nazwę, że może być zakwalifikowana jako zaburzenie. Co się zmieniło po postawieniu diagnozy?
W zasadzie niewiele… Że coś jest ze mną nie tak, podejrzewałem już w klasie maturalnej. Któregoś dnia miałem okienko pomiędzy lekcjami. Byłem przytłoczony świadomością, że dobre oceny wcale nie dają mi satysfakcji z życia, wpisałem więc do wyszukiwarki internetowej zapytanie „problemy emocjonalne kujonów”. I…. wyskoczyła mi strona o zespole Aspergera. Ten temat powracał wielokrotnie w moich myślach. Postanowiłem zgłosić się do specjalistów. Po postawieniu diagnozy mogłem już w transparentny sposób opowiadać osobom z mojego otoczenia o tym, że moje „osiągnięcia” społeczne nie przyszły mi spontanicznie. Mogłem dać do zrozumienia mojej promotorce, że moja nieporadność i „trudność w obsłudze” nie wynika z mojej złośliwości. Mogłem wreszcie otwarcie powiedzieć, że inaczej niż ona przetwarzam docierające do mnie informacje. Po uzyskaniu orzeczenia mogłem wziąć udział w terapii grupowej i poznać osoby podobnie myślące. A przede wszystkim, mogłem nareszcie sobie powiedzieć, że moje zaległości w życiu społecznym nie są zaległościami zawinionymi przez lenistwo, albo zdemoralizowanie. Dzięki temu mogłem sobie te wszystkie emocjonalnie zmarnowane lata życia najzwyczajniej wybaczyć i nie traktować ich jako osobistej życiowej porażki.

Decyzja o kontakcie ze specjalistami to wraz Twojej dojrzałości… Oboje jesteśmy instruktorami ZHP. Od jakiego czasu działasz w harcerstwie?
W harcerstwie działam od 12 lat. Wszystko się zaczęło od tego, że podobała mi się pewna koleżanka z tej samej klasy. Nasze mamy się przyjaźnią, często jeździliśmy razem na wczasy. Bardzo chciałem zyskać jej sympatię. W 2008 roku jej mama zdecydowała się ją wysłać na obóz z Harcerskim Klubem Łączności SP5ZIP. Tak bardzo chciałem jechać z nią na ten obóz, więc wstąpiłem do harcerstwa. Planowałem, że przez te dwa tygodnie pod namiotami zyskam jej sympatię i staniemy się parą. W międzyczasie zbrzydł mi jednak jej charakter, ale zaimponowała mądrość życiowa harcmistrza kierującego tym klubem. W klubie pojawiła się kolejna koleżanka, która na początku bardzo mi się spodobała. Przy bliższym poznaniu, o ironio, jej charakter również mi zbrzydł. W klubie działałem jednak dalej, bo chciałem zachować w środowisku harcerskim „prawo do bytności”. Żal mi też było zuchów, z którymi się na zbiórkach spotykałem, ponieważ najnormalniej zaczęło brakować kadry do ich prowadzenia. Wstąpiłem też do drużyny wędrowniczej. Tam działała koleżanka, która bardzo mi się podobała. Ale jej bardzo szybko się znudziło – jak mówiła – „siedzenie w harcerstwie”. A ja przez takie „naturalne wykruszenie się góry” wspinałem się do drabinie „harcerskiej kariery”. Zostałem drużynowym gromady, a dla zachowania kontaktu z rówieśnikami pozostałem w drużynie wędrowniczej. Moje drużynowanie umacniało się, bo po prostu działałem w strukturach. Ostateczną motywacją, która utwierdza mnie w mojej działalności harcerskiej są sytuacje, w których zuchy pozostające pod moimi skrzydłami, ujawniają podobne zachowania do tych moich, z dzieciństwa. Ich rodzice niechętnie mówili na początku o swoich podejrzeniach spektrum autyzmu, lecz z czasem zaczęli się przekonywać. Dla mnie to wielki zaszczyt, móc spędzać z tymi młodymi ludźmi swój wolny czas. Z ludźmi, którzy niestety są dopiero na początku tej bolesnej drogi. Ale na szczęście nie muszą już przemierzać jej w samotności.

Jak jest oceniana Twoja praca w harcerstwie? Jak reagują na Ciebie rodzice? Wiedzą o tym, że, jak sam ujmujesz, jesteś przedstawicielem „odmiennej rasy umysłowej”?
Reagują różnie. Zasadniczo to szanują moją działalność i aprobują obecność swoich dzieci pod moją opieką. Gdyby nie mieli do mnie zaufania, to po prostu wypisaliby swoje pociechy z gromady i drużyny. Tak czasem bywało że pojedynczy rodzice urywali ze mną kontakt. To jednak stawało się przede wszystkim przez to, że – niestety – nie potrafiłem w profesjonalny sposób z nimi porozmawiać. Niektórzy instruktorzy z macierzystego środowiska obawiali się konsekwencji moich zachowań, ale cały czas mnie wspierali jako „swojego wychowanka”. Obecnie z wieloma rodzicami jestem na stopie koleżeńskiej. Ostatnio, na szczęście, udało mi się zaprosić bardzo doświadczoną instruktorkę do przejęcia obu prowadzonych przeze mnie jednostek. Jestem tam przybocznym i rodzice, którzy nie chcieli się ze mną kontaktować, mają możliwość kontaktu z kimś drugim. Zachowałem jednak wszystkie bliskie kontakty z rodzicami zuchów i harcerzy… Oni widzą we mnie człowieka i chcą te dotychczasowe relacje utrzymywać. Moja praca oceniana jest nie tylko przez rodziców, ale też dyrekcję szkoły, podmioty zewnętrzne, z którymi współpracujemy. Rzadko ktoś mi wytyka „wady”, każdy ma swoje sprawy, a póki nie robię jakichś niewybaczalnych błędów, to nie interesują się mną zbytnio. Jeśli ktoś z wyższych przełożonych dowiadywał się, że mam w gromadzie dzieci z autyzmem i że sam mam autyzm, to nie mógł lub nie chciał w to uwierzyć. Czasami wyrażał swoje obawy.

Jak reagowałeś na takie spostrzeżenia? Proponowano dodatkowy nadzór?
Ależ oczywiście…. W tej kwestii, z jednej strony było mi bardzo przykro, że podważa się moje kompetencje jako drużynowego, ale z drugiej – pomyślałem – może to uchronić gromadę od rozpadu. Obawiałem się, że marzenie o powołaniu harcerskiej Akademii Wesołych Autystów zostanie zaprzepaszczone. Również było mi przykro, że kwestionuje się moje kompetencje w opiece nad osobami z autyzmem. Wiedziałem, że umiem z nimi rozmawiać pomimo braku gruntownego wykształcenia. Uczestniczyłem tylko w dwóch konferencjach o autyzmie i jednym kursie dla drużynowych Nieprzetartego Szlaku. W głębi serca się cieszyłem jednak z takiej uwagi i zaaferowania, które się wokół mojej osoby pojawiły. Nareszcie ktoś zauważył, że jest mi ciężko. Bardzo chciałem, żeby ktoś w końcu wyciągnął do mnie pomocną dłoń. Teraz wszyscy w hufcu już wiedzą, że jestem autystyczny i… dalej mnie traktują jak fajnego kumpla.

Porozmawiajmy o stereotypach, jakie krążą o osobach dotkniętych zespołem Aspergera. Słyszałam, że „osoba ze spektrum jest nieodpowiedzialna, bo nie rozumie sytuacji społecznych”, albo, że „osoby z ZA są oschłe, nie czują emocji, nie potrafią współczuć”. Zgadzasz się z nimi?

Mógłbym kolejne jeszcze wymieniać: oderwany od rzeczywistości pomyleniec, robot w ciele człowieka, nieobliczalny psychopata, nisko funkcjonujący wieczny synek mamusi, nałogowy użytkownik komputera, wąsko zainteresowany życiem matematyk z małymi okularkami o soczewkach grubych jak denka od słoików, kosmita, bezmyślny gaduła, infantylna papuga powtarzająca wszystko, co tylko przeczytała w specjalistycznych książkach, albo usłyszała w filmach, nieokrzesany prostak, wieczny dziwoląg bez żadnej perspektywy na poważny związek. Dorzuciłbym jeszcze „naiwniaka, któremu można wmówić każdą bzdurę, o ile się ją logicznie uzasadni”… Z tym ostatnim to nawet mógłbym się zgodzić. To fakt, a nie stereotyp.

Studiowałeś… Czy środowiska akademickie są wolne od takich stereotypów?
Trudno mi to jednoznacznie stwierdzić. Środowisko naukowe, w którym się obracałem, było bardzo skupione na pracy laboratoryjnej i raczej niewiele czasu poświęcało na głębsze relacje społeczne. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby kiedyś okazało się, że spora część kadry naukowej uczelni wyższych jest w spektrum autyzmu. Uczelnie, jakby nie patrzeć, są świetnym azylem dla kogoś preferującego towarzystwo jedynie książki. Wobec mnie nauczyciele akademiccy zdecydowanie wykazywali się profesjonalizmem i – choć traktowali mnie ze właściwą sobie skrajną formalnością – czułem, że mnie szanują. Osób ze spektrum na pewno jest w społeczeństwie więcej niż podają statystyki, bo kryteria diagnostyczne nie są bardzo precyzyjne. Poza tym to jest spektrum, więc autystyczność ma raczej charakter gradientowy niż zero – jedynkowy.

Często wspominasz o koleżankach – kobietach w swoim życiu…
Zawsze chciałem zachęcić kobiety do bliższej znajomości. Moim marzeniem było związać się przynajmniej z jedną, która byłaby stale obecna w moim życiu. Z taką, którą mógłbym uwielbiać lub wspierać, wtedy kiedy sama straciłaby kiedyś atrakcyjność w oczach społeczeństwa. Zawsze jednak przymusowo byłem wciskany w społeczność chłopaków rówieśników. Nawet gdy chciałem spędzać czas z dziewczynami, to one stawiały bariery – „nie wyobrażaj sobie za dużo” albo „nie rób sobie nadziei”.

Byłeś w ich oczach zbyt… wylewny, bezpośredni?
„Nie rób sobie nadziei” – to skategoryzowanie mnie jako osoby przegranej, nieatrakcyjnej, którą należy „uczciwie uświadomić”, że nie ma szans na wejście w związek. Jest to uczciwe ze strony takich dziewczyn – nie chcą bym tracił na nie swój czas i zasoby. Jednak, takie używanie tego określenie, jest to trochę nietaktowne z ich strony.

Mówiłeś, że – przy bliższym poznaniu – dziewcząt, ich charakter Tobie przestawał się podobać. Pozostajesz obecnie w związku? Jakie cechy powinna posiadać kobieta, która będzie Tobie odpowiadać?
Niestety, albo stety…. nie jestem w związku. Kobieta musi mieć nieprzekłute uszy oraz być otwartą na rozmowę. Chciałbym, żeby nie traktowała pochopnie moich wypowiedzi lub zachowań. Zanim wyciągnie wobec mnie konsekwencje, dobrze żeby chociaż pozwoliła mi złożyć wyjaśnienia.

Twoja kobieta musi mieć nieprzekłute uszy?
Każdy ma własny kanon atrakcyjności seksualnej. Taka się u mnie wykształciła preferencja. Dla mnie to coś na kształt cnoty, którą można utracić, niekoniecznie po stosunku seksualnym. No i rodzi to we mnie przejaskrawione emocje będące odpowiednikiem tego, co miałby sobie pomyśleć jakiś heteronormatywny, ultraprawicowy facet o ślubie z kobietą plemienną mającą w wardze taki wielki krążek oraz słomki powtykane w policzki i patyk przewleczony przez nos. Jestem w tej kwestii nadwrażliwy i nie wykluczam, że to ze względu na zespół Aspergera. Moja względna tolerancja tychże błyskotek wynika z częściowego przyzwyczajenia, habituacji, oraz presji, którą wywierało na mnie społeczeństwo. Dla świętego spokoju przestałem ostentacyjnie wyrażać swoje zdegustowanie, ale jedno pozostało bez zmian… Choć już nie protestuję tak zawzięcie, to nadal do swojej sfery marzeń dopuszczam tylko te dziewczyny, których uszy zachowały się w nienaruszonym stanie. Lepiej zabiegać o swoje ideały, niż skupiać się na narzekaniu. Aaaa… I jeszcze jedno… Już samo określenie „kolczyki” jest dla mnie tak samo wulgarne jak pospolite przekleństwa. Wzdrygam się na sam dźwięk tego słowa. Poza tym wywiadem, zazwyczaj albo to słowo parafrazuję określeniem „biżuteria kalecząca uszy”, albo wręcz cenzuruję. Nie uważam też, aby to była ozdoba lub biżuteria.

Na co zwracasz uwagę, wchodząc w relacje z innymi osobami?
W kontaktach z ludźmi wypracowałem pewne schematy oceniania ich i działania. W relacjach z otoczeniem przyjmuję opracowaną przez siebie skalę zażyłości – dziewięciostopniową w relacjach z kobietami i siedmiostopniową w relacjach z mężczyznami. Przypomina to „kręgi bliskości”, ale nie uwzględnia zażyłości rodzinnych. W przypadku mężczyzn stosuję skalę: nieznajomy, znajomy z widzenia, znajomy, kolega, dobry kolega, przyjaciel, bliski przyjaciel. W przypadku kobiet skalę dzielę dodatkowo jeszcze na dwie strefy – platoniczną i romantyczną, więc: nieznajoma, znajoma z widzenia, znajoma, koleżanka, dobra koleżanka, przyjaciółka, bliska przyjaciółka. I tu pojawia się granica relacji romantycznych: dama serca oraz partnerka. Każdy następny stopień kumuluje w sobie te poprzednie, a żaden z tych stopni wtajemniczenia nie jest ani dobry, ani zły. Należy zauważyć, że nie ma w mojej hierarchii stopni ujemnych. Najniższy stopień to po prostu zwykła obojętność i nieświadomość czyjegoś istnienia. Z tego schematu wynika prosta strategia. Jeśli chcę wejść w relacje z jakąś piękną nieznajomą, to najpierw muszę zaistnieć jako zwykły przechodzień. Potem się przedstawić i wynaleźć prozaiczną czynność, która może być wspólnym przedsięwzięciem. Niech to będzie nawet zwykłe zagajenie: „A ja też tam jadę, ale na danym przystanku wysiadam”. Im więcej przy tym obnażę swoich detali, tym większa szansa, że coś w mojej wypowiedzi zachęci nieznajomą do relacji. Potem ewentualnie zagajam „niedokończony temat” przez messengera i z czasem zaczynam przemycać wątki osobiste. Im bardziej rozpędzę taką rozmowę, tym większa szansa, że relacja przerodzi się w przyjaźń. Nie może być zbyt dużego rozdźwięku we wzajemnym odbiorze. Jeśli ja uważam dziewczynę za docelowo „damę serca”, a ona mnie traktuje jak „znajomego z widzenia”, to muszę najpierw zachowywać się jakbym uważał ją za „dobrą koleżankę”. Zbyt duża asymetria we wzajemnym odbiorze prowadzi do lęku osoby adorowanej i frustracji u adoratora. Prowadzi to do stalkingu, a wówczas już taka osoba urywa kontakt, niejako zrzucając mnie w otchłań poziomu „nieznajomego”. Jeśli sam uważam jakąś relację za toksyczną, albo dziewczyna ma przekłute uszy, to dla uniknięcia frustracji zamiast kategorycznie zrywać kontakt, stosuję stopniowe wygaszanie. 

Czy ta strategia kontaktu z innymi jest Twoją własną czy może powstała w efekcie pracy z trenerem lub terapeutą? 
Jest moją własną i powstała metodą prób i błędów. Terapeutka, która teraz mnie prowadzi, wcześniej uczestniczyła w mojej diagnozie i słysząc, jak skrupulatnie przedstawiam ją psychiatrze, była zaskoczona. Była zdziwiona, jakim cudem na to wpadłem… Ale ja naprawdę sam do niej doszedłem. Nie czytam książek, bo nie mam na to czasu. Po prostu bezczelnie stawiam jakąś hipotezę i z góry traktuję ją jako prawdziwą. Potem ją testuję, a jeśli się nie sprawdzi, to albo ją odrzucam, albo – co zdarza się częściej – po prostu lekko modyfikuję i testuję dalej. 

Co najbardziej wpłynęło na to, jak funkcjonujesz na dziś w świecie społecznym?
Na pewno na moje funkcjonowanie wpłynęła rodzina: rodzice, siostra i pies. Poza tym, na pewno wychowawcy szkolni i harcerscy, pierwsze sympatie. Myślę, że jednak w szczególności obejrzane filmy psychologiczne. Wspomnę chociażby film pod tytułem „Siła spokoju” (ang. Peaceful Warrior). Bardzo kojarzył mi się z moim dążeniem do mistrzostwa. Film obejrzałem w klasie drugiej liceum i z wielkim dystansem zacząłem odnosić się do wyścigu szczurów nakręcanego zarówno przez uczniów, jak i przez niektórych nauczycieli. Zacząłem bardziej szanować swoje zdrowie psychiczne. Poza tym czytałem też dość nietypowe lektury, takie jak „Ustawa o ochronie zdrowia psychicznego” czy „Ustawa – Karta Nauczyciela” oraz inne. Czytałem akty normatywne, myśląc, że w ten sposób lepiej wejdę w dorosłość i będę rozumiał panujący w naszym kraju ustrój. 

Określasz siebie na różne sposoby. Mówisz o sobie, że jesteś niewygodnym wyjątkiem od reguły.
Niewygodnym wyjątkiem od reguły jestem dla osób, które z różnych powodów nie wyobrażają sobie, by osoba z problemami osobistymi mogła być wartościowym wychowawcą. Kiedy po porzuceniu funkcji drużynowego harcerskiego przez mojego poprzednika, stawiłem się na rozmowę kwalifikacyjną przed zastępcą Komendanta Hufca ds. programowych oraz przed Namiestniczką Harcerską byli oni bardzo sceptyczni co do moich możliwości. Ale byłem już drużynowym zuchowym nieprzerwanie od czterech lat! Jeślibym sobie nie radził, to już dawno by to zauważono. Teraz dopiero się zorientowali, że mam Aspergera? Nasza drużyna ma w hufcu Warszawa – Żoliborz największy odsetek osób z autyzmem i to jest także niewygodnym wyjątkiem od reguły. 

Jaka jest, Twoim zdaniem, recepta na dobre życie? Dobre życie z zespołem Aspergera?
Recepta dla ASa… Po pierwsze, zawsze noś ze sobą notatnik. Zawsze! Notuj, notuj i jeszcze raz notuj to, czego chcą od ciebie inni. Z czasem możesz z tego zrezygnować, ale dopiero, gdy nauczysz się z tą konkretną osobą współpracować. Jeśli jakąś informację przeniesiesz na papier, to o niej nie zapomnisz. Jeśli zaś notujesz na luźnych kartkach, to zawsze numeruj te kartki na rogu lub przy krawędzi, aby nie zrobił się w nich bałagan. Po drugie, nie wyrzucaj tych notatek zbyt pochopnie. Najlepiej miej w pokoju worek, do którego wrzucasz swe notatki jako makulaturę i dopiero jak ich treść się zdezaktualizuje, to ten worek wyrzuć do śmietnika. Po trzecie, wykreślaj w notatkach te pozycje, które już zrealizowałeś. Nie będziesz się stresował kolejny raz je czytając. Po czwarte, jeśli ważne rozmowy z inną osobą odbywasz telefonicznie, to warto zaopatrzyć się w zestaw słuchawkowy. Będziesz miał obie ręce wolne do notowania, a promieniowanie telefonu nie zniszczy twego mózgu. Jeśli notatki nie wystarczą, bo twój rozmówca mówi szybciej niż Ty myślisz, a potem kategorycznie wymaga, abyś raz usłyszaną wiedzę miał przyswojoną, to… Nagrywaj, nagrywaj i jeszcze raz nagrywaj te rozmowy! Najlepiej miej do tego celu ze dwa dyktafony. Kiedy wrócisz ze spotkania z taką osobą do domu lub jest już po rozmowie telefonicznej, odsłuchaj sobie kilka razy informacje na spokojnie. Potem uporządkuj je sobie w głowie. Tym samym uchronisz innych od swoich potencjalnych pytań o to samo i okażesz szacunek dla ich czasu, a o to z pewnością każdy z nich zabiega w relacjach z tobą. Nagrywanie swojego głosu jest też dobre dla ciebie, bo możesz na spokojnie się oswoić z nim. Na dłuższą metę… to bardzo leczy kompleksy na temat siebie samego. To jak posiadanie lustra w domu. Lustra pozwalają oswoić się nam ze swoim wyglądem. Moim zdaniem, dyktafon jest dla autysty zwykłym urządzeniem rehabilitacyjnym. Tak, jak dla osoby z niepełnosprawnością ruchową wózek inwalidzki jest protezą nóg, dla osób z niepełnosprawnością wzroku biała laska jest protezą oczu, to dla autysty dyktafon jest protezą mózgu. Dyktafon powinien nam być przepisywany przez psychiatrę jako sprzęt rehabilitacyjny i powinien być akceptowalny społecznie. Dodatkowo… Jeśli biorąc coś z danego miejsca, chcesz potem uniknąć zamieszania, koniecznie zrób zdjęcia w chwili rozpoczęcia. I wykonaj kilka ujęć z różnych stron: z góry, dołu, boku lewego, boku prawego oraz z frontu. Zawsze parafrazuj skomplikowane wypowiedzi innych osób. I na zakończenie, analizuj wszystko to, co ciebie otacza. Nie łykaj wszystkich bajeczek jak pelikan. Buduj na temat obserwowanych zjawisk własne wyjaśnienia. Nie bazuj tylko na opiniach autorytetów – sam bądź dla siebie autorytetem, bo sam ze sobą jesteś od zawsze, od urodzenia do śmierci. Zawsze więc masz przy sobie do pomocy ten właśnie autorytet. Niezależnie od tego, jak ekscentryczne hipotezy stawiasz i jaki jest ich odbiór, uskuteczniaj je – po prostu z biegiem czasu zweryfikuje je doświadczenia życiowe. 

Co poradziłbyś młodej, zagubionej osobie z zespołem Aspergera, która nie odnajduje się we współczesnej świecie emocji? 
Nazywaj swoje emocje, a przynajmniej staraj się to robić i nie wstydź się, że je odczuwasz. Kiedy nazwiesz swoje emocje, to będziesz mógł świadomie bronić swojej podmiotowości. Nie tłamś tego w sobie. Wyrażaj je otwarcie. Mów powoli, na tyle wolno, żeby Twoje myśli nadążały za tym, co mówisz. Dzięki temu nie będziesz się zacinał w pół zdania, nie będziesz się obawiał, że ktoś Ci wejdzie w zdanie i sprawisz wrażenie osoby pewnej siebie. 

Czy jest jakaś dewiza życiowa, którą się kierujesz?
Kluczem do sukcesu jest optymistyczne nazwanie każdego potencjalnego zagrożenia. Jeśli czegoś się obawiasz lub wręcz boisz, potraktuj to jako przygodę, podczas której nie będziesz się nudzić, oraz którą potem będziesz wspominać latami.

Popularne

Exit mobile version