Zyta Czechowska: Przemku powiedz, na początku, coś o sobie…
Przemek Kossakowski: Mam zawsze kłopot z przedstawianiem się… Czasami ludzie nazywają mnie dziennikarzem, co jest trochę na wyrost. Prowadzę programy telewizyjne, ale myślę, że to nie zawsze czyni człowieka dziennikarzem. Jestem poniekąd częścią polskiego show – biznesu i polskich mediów. Staram się, w tym co robię, jednak przemycać jakieś ważne treści i elementy. Chciałbym, żeby to, co jest w moich programach, było nauką… Zawsze staram się prowadzić te, które wywołują we mnie wielkie zaciekawienie. Dzięki temu wiele się uczę i jeżeli ktoś, kto ogląda moje programy, także się czegoś nauczy to jestem z tego najbardziej zadowolony.
Osiągnąłeś sukces? Czy jesteś osobą spełnioną? Czy to co robisz, zasługuje na to, żeby o tym wszem i wobec mówić? Jesteś osobą godną naśladowania?
To bardzo trudne pytania… Mam duży kłopot, żeby wskazywać na siebie i mówić, że jestem wzorem do naśladowania. W swoim życiu popełniłem bardzo dużo błędów. Myślę, że tak jak każdy. Każdy z nas jest jednak inny, odrębny i odmienny. Każdy ma swoją drogę..
Zapytałam w taki sposób, ponieważ często myślimy o osobach znanych i rozpoznawalnych medialnie, że są to osoby bardzo niedostępne. I, że to co robią jest zarezerwowane dla nich…
Oj nie, absolutnie nie… Wszyscy ludzie, których widać w telewizji czy na ekranach komputerów, wszystkie te tzw. gwiazdy, są przede wszystkim zwyczajnymi ludźmi, którzy mają różnego rodzaju problemy, którzy przeżywają je tak jak każdy. Sam jestem tego najlepszym przykładem, ponieważ przez większość swojego życia byłem zupełnie z drugiej strony. Rozumiem ludzi, którzy patrzą na gwiazdy i uważają, że ci ludzie – my – osiągnęliśmy coś, co jest nie do osiągnięcia dla innych. To absolutna nieprawda… Sam zacząłem pracować w telewizji w wieku około czterdziestu lat. Do czterdziestki nie miałem nic wspólnego z showbiznesem i gdyby ktoś mi powiedział jakieś dziewięć lat temu, że będę prowadził programy telewizyjne i ludzie będą mnie zaczepiać na ulicy, prosić o wspólne zdjęcie lub autograf, to uznałbym, że to dość dziwne. Nigdy o takim życiu nawet nie marzyłem, ani – przyznam – nigdy nie byłem w niego zapatrzony. I to nie było wcale takie łatwe, aby odnaleźć się w świecie zupełnie innym od tego, w którym funkcjonowałem do tej pory. Ale udało się… Uważam, że udało mi się przede wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze – kiedy dostałem szansę, to nie oglądałem się za siebie i nie
kalkulowałem… Nie myślałem, czy to mi się opłaci czy nie, tylko złapałem się tego i zrobiłem wszystko, żeby tę szansę wykorzystać i wyciągnąć z niej jak najwięcej. A druga rzecz… Uważam ją za bardzo ważną i o której ludzie, którzy zrobili karierę często zapominają, to… Są ludzie dookoła nas. Mnie w tej całej drodze bardzo dużo ludzi pomogło i nadal pomaga. Czasem mam wrażenie, że ludzie, którzy znajdują się na świeczniku zapominają o tym i wydaje im się, że wszystko zawdzięczają sobie. A tak nie jest! W życiu każdego z nas pojawiają się ludzie, którzy pomagają i najważniejsze jest to, aby pamiętać o nich, kiedy już jesteśmy na tym przysłowiowym szczycie. Ktoś kiedyś powiedział: „…bo kiedy będziesz spadał z tego szczytu, to Ci wszyscy ludzie będą Cię mijali…”.
Ciężką, systematyczną pracą, determinacją, dążeniem do realizacji swoich marzeń, można rzeczywiście każdy szczyt zdobyć… Jak to było z Tobą? Czy Ty byłeś zawsze takim ciekawym świata i empatycznym chłopakiem?
Fakt, zawsze byłem ciekawy świata i zawsze byłem skłonny robić rzeczy, które nie były zbyt rozsądne. Każdy dzieciak ma na koncie jakieś szaleństwa. Wychowywałem się na osiedlu na peryferiach Częstochowy. Mieliśmy w okolicy lasek, w którym biegaliśmy, ganialiśmy się i udawaliśmy partyzantów. Kiedy myślę o tym, co robiłem w młodości to dziwie się, że jeszcze żyję. Mam na swoim koncie kilka szaleństw, ale – uważam – że nigdy nie skrzywdziłem innego człowieka. To najważniejsze… Mama miała ze mną kilka ciężkich przejść i jestem do dzisiaj jej bardzo wdzięczny. Za to, że wytrzymała ze mną. Młodzi ludzie czasami zachowują się w sposób, którego trudno zrozumieć, kiedy są już dorosłymi. To jest chyba przywilej wieku. Nie wstydzę się tego co robiłem, chociaż myślę, że czasem trochę przesadzałem. Ale cóż… Każdy wiek ma swoje prawa, jesteśmy różni, dorastamy. Czasem robimy głupoty, a później oceniamy, że może nie warto było…
Czy to, co teraz robisz, było Twoim marzeniem?
Nigdy nie myślałem, że telewizja i kariera w niej mogą być moim udziałem. Miałem kiedyś marzenie zostać artystą i malować obrazy. Przez dziesięć lat to robiłem… Miałem kilka wystaw, to miała być moja droga – artysta, mieszkający poza miastem ze spokojnym życiem, bez żadnych specjalnych przygód. Ale to nie wyszło… Któregoś dnia przyznałem się przed samym sobą, a to jest najtrudniejsze, że to nie jest jednak droga dla mnie. Któregoś dnia zrozumiałem, że to nie jest tak… Fakt, jakoś tam umiem malować obrazy, ale mam wrażenie, że coś we mnie gaśnie i że już nic więcej nie jestem w stanie dać. Ani innym ludziom, ani sobie. Ale – przyznaję – maluje nadal…
Co teraz jest dla Ciebie istotne i ważne?
To przede wszystkim szacunek dla drugiego człowieka. To jest absolut-nie dla mnie coś, co jest podstawowe i co mnie zawsze niesie. Zawsze byłem dość krytyczny wobec siebie i zawsze potrafiłem słuchać. Uważam, że słuchanie innych ludzi jest kluczem do tego, aby zrozumieć świat. Więc na pewno to. Druga rzecz… To jest odwaga (nie w sensie robienia ryzykownych rzeczy), ale odwaga do tego by iść drogą, której się nie spodziewamy.
Też czasami pod prąd?
Czasami pod prąd, czasami z otrzymaną szansą… Czasami coś nam się otwiera i rezygnujemy z tego, ponieważ nasze życie jest wygodne i nie chcemy ryzykować. Później może się zdarzyć, że żałujemy, że tego nie zrobiliśmy. Mówię o takich momentach… Powinniśmy być na to wyczuleni i za każdym razem patrzeć, czy nie jest to taka sytuacja, że tuż obok nas ucieka szansa warta wykorzystania. Może się zdarzyć, że jeśli jej nie wykorzystamy, to ona nigdy więcej się nie powtórzy. Pamiętajmy też o szacunku do innych ludzi, którzy pomogli nam w drodze na szczyt. Człowiek ma coś takiego dziwnego w głowie, że czasami zapomina o takiej przychylności innych ludzi i zmienia mu się wyobrażenie. Że czasami wspomina rzeczy zupełnie inaczej, niż były naprawdę.
Mówimy dużo o sukcesie… A czy na swojej drodze zawodowej lub życiowej doznałeś porażek? Jeśli tak, to co one wniosły do twego patrzenia na świat?
Ależ tak, oczywiście… Doskonale pamiętam takie momenty, w których miałem wrażenie, że moje życie gdzieś zupełnie utknęło i kompletnie się pogubiłem. Nie wiedziałem, co mam dalej robić. Było to związane z sytuacją, w której się znalazłem, z rozstaniem z kobietą. Młodzi ludzie wiedzą, jak to jest, kiedy serce jest złamane i wiedzą, jak to boli. Niestety, to się nie zmienia wraz z wiekiem i boli w każdym. To był moment, kiedy zostałem zupełnie sam, a nie spodziewałem się tego… Wtedy nie widziałem żadnej dla siebie perspektywy. Uważałem, że mam już swoje lata a jak człowiek ma już swoje lata, to już trudno mu myśleć o zmianie całego swojego życie i traktowania go jak przygodę. Do pewnego momentu jesteśmy w stanie zrobić ze swoim życiem niesamowite rzeczy, ponieważ wszystko wydaje nam się właśnie przygodą. A gdy jesteśmy starsi, to już tak o tym nie myślimy… Wydaje nam się to nie tyle wyzwaniem, ile problemem. Stanąłem w takim miejscu, w którym miałem wrażenie, że już nic mnie nie czeka, że to już jest koniec i moje życie w żaden ciekawy sposób się nie rozwinie. Że już nigdy nie będę szczęśliwy. Taki czas zdarzył mi się jakieś osiem lat temu, więc stosunkowo niedawno. Chwilę potem moje życie odmieniło się w sposób, w który nie potrafiłbym sobie wyobrazić. Raptem dostałem pracę w telewizji. Nigdy nie uczyłem się w tym kierunku i nie jestem profesjonalnym dziennikarzem. A tu… Najpierw dostaję pracę w telewizji, później zaczynam prowadzić programy i raptem – któregoś dnia – okazuje się, że wchodzę do sklepu i widzę stojak z gazetami… Jestem na okładkach tych gazet. A to jest dziwne uczucie…
Realizujesz i fantastycznie prowadzisz wspaniały program „Down the Road. Zespół w trasie”. Pewnie większość naszych czytelników obejrzało choć jeden jego odcinek. Dokładnie dotyczy on wędrówki i wspólnego przebywania z osobami z zespołem Downa. Skąd pomysł, aby taki program wyprodukować?
Przyznam szczerze, że dla mnie to była rewolucja. Znakomicie pamiętam pierwszą rozmowę na ten temat w stacji telewizyjnej, w której pracuję. Spotkałem się z Lidką (Lidia Kazan – dop. autorki), moją szefową, i ona mi powiedziała: „Słuchaj, jest taki pomysł na program: jedziesz po Europie i bierzesz na wycieczkę dorosłych ludzi z zespołem Downa”. A mnie wtedy zatkało… To było coś tak niespotykanego w telewizji i tak inne od wszystkiego, o czym wcześniej słyszałem, że usiadłem oniemiały. Przyznam, że pomysł został wymyślony w Belgii i Belgowie wcześniej taki program zrealizowali. My jesteśmy drudzy.
Czy wcześniej miałeś kontakt z osobami z niepełnosprawnością, z osobami z zespołem Downa?
Nie miałem… Spotkałem się z bohaterami programu we wrześniu ubiegłego roku, na parkingu w Warszawie, wsiedliśmy do samochodu i od razu wyjechaliśmy na ponad 16 dni. To też nie jest tak, że ja nic nie wiedziałem o osobach z niepełnosprawnością. Byłem przygotowywany do programu, ale to była bardziej ogólna wiedza. Ludzie z zespołem Downa są takimi, których nie można się nauczyć z książek. Można przeczytać masę książek na ich temat, a później spotykasz się tymi ludźmi i okazuje się, że nic o nich nie wiesz. Spędziłem ponad dwa tygodnie z ludźmi, którzy pokazali mi świat w sposób zupełnie inny. Pokazali świat kompletnie inny niż widzę go ja. Okazali się pięknymi ludźmi, od których nauczyłem się naprawdę dużo.
Wiem, o czym mówisz… Sama pracuję z takimi osobami od 24 lat. Można pracować z nimi ponad dwadzieścia lat i robić różne fantastyczne rzeczy, a twój program wywołał we mnie i w nas wiele emocji – od łez, żalu, aż po radość, uznanie i szacunek.
Byłem bardzo zaskoczony takim odbiorem programu. Po pierwszych odcinkach, które zaczęliśmy pokazywać, zdarzyło się coś, czego się kompletnie nie spodziewałem. I… to jest olbrzymi sukces. Przed premierą pierwszego odcinka, uważaliśmy ten projekt za dość ryzykowny. Braliśmy pod uwagę, że ludzie mogą zacząć nam zarzucać, że wykorzystujemy osoby z niepełnosprawnością do zarabiania pieniędzy. Pojawił się niepokój, że przecież nikt tego nie będzie oglądał. Kto będzie przecież chciał obejrzeć program o wycieczce ludzi z niepełnosprawnością? Ludzie z branży medialnej uważali ten pomysł jako całkowity przyszły kompletny niewypał, który będzie dodatkowo wzbudzał ogromną krytykę. Okazało się jednak, że ten projekt odniósł niesamowity sukces. To pokazało niezwykły poziom wrażliwości w nas, w Polakach. Zdecydowana większość komentarzy jest bardzo pozytywna i przychylna. Satysfakcjonujące dla mnie jest także to, jak ludzie komentują to, co program im dał.
Traktuję ten program jako program edukacyjny, mówiący o tolerancji, potrzebie szacunku do każdego człowieka. Bo tak naprawdę nie wiemy do końca, z jakim bagażem on się zmaga.
Bardzo często spotykam się z komentarzami, że bohaterowie Down the Road, ta szóstka wspaniałych ludzi, jest jakimś wzorem. Jest wzorem dobrego wychowania, prawdziwości, szczerości, jest wzorem dobra… I czasem zastanawiam się, czy my zdajemy sobie sprawę z tego, że ci ludzie są tacy sami z siebie. To są efekty miłości rodziców, wielu starań i poświęcenia. Dla mnie rodzice ludzi z niepełnosprawnościami są prawdziwymi bohaterami. Znam tylko wycinek tej rzeczywistości, o której oni mi opowiedzieli i z tych opowiadań wyłania się obraz absolutnego, niesamowitego, bezwarunkowego poświęcenia, za który nie dostają nic poza miłością. Ta miłość jest jedynym paliwem, który ich napędza i dla mnie są to nieprawdopodobni herosi.
Czekamy na nowe odcinki. Wiemy już, że będziecie realizować kolejną edycję programu. Bardzo się z tego cieszę i trzymam kciuki. Dziękuję za rozmowę.
Wywiad powstał w ramach akcji „TacyJakMy”